No tak, tak... wiem...
Po co, skoro w sklepie są piękne, ze sztywną galaretką...
Mogą stać długo i nie w lodówce...
I na dobrą sprawę nic złego się im nie dzieje...
No może poza wyschniętymi biszkoptami...
A ja zrobiłam sobie delicje "naturale", czyli użyłam własnoręcznej galaretki pomarańczowej oraz wytopionej wedlowskiej czekolady, pochodzącej z jajka, gorzkiego czekoladowego i wielkanocnego.
Tylko biszkopty nie były "moje" :)
Galaretkę przygotowałam z pomarańczy, którą miałam w lodówce. Sok z niej wycisnęłam i dodałam szklankę wrzątku (w którym wymieszałam dwie łyżeczki żelatyny oraz trzy łyżeczki cukru). I odstawiłam do wystygnięcia.
Czekoladę roztopiłam w kąpieli wodnej. Poczekałam aż ostygnie.
Następnie na biszkopty ułożyłam nieregularne kawałki galaretki (musiałam się spieszyć, bo galaretka nie była mocno "chemiczna" co sprzyjało szybkiemu jej ocieplaniu) i zalałam je ostygłą czekoladą.
Odstawiłam na odpoczynek do lodówki.
Dobre... a ich urok polega na tym, że roztapiają się już przy nadgryzaniu, nie zaś w ustach, jak delicje sklepowe. Też mają to do siebie, że muszą być przechowywane w lodówce...
Ech tam! Dobre!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A ja na to...