Do wyjazdu
zostało jeszcze parę dni!
Moja
tęsknota wzrasta, można powiedzieć, że wzrasta wprost
proporcjonalnie do naczyń, których używam do przyrządzania dań...
hiszpańskich...
I chociaż
skończył mi się zapas przyprawy do paelli mariscos firmy Durcos...
I że nie
miałam nawet szafranu...
Nie mówiąc
nawet o zwykłym bulionie rybnym!
Poradziłam
sobie w sposób bardzo prosty. Moja paella była niczym zupa Pho,
każdy może mieć własną jej wersję, a może nawet powinien...
Zalecam zatem!
Moja paella de mariscos zawierała:
pół
opakowania ryżu do paelli
12 krewetek
kilkanaście małż
1 i ½
kostki bulionu z liściem laurowym (ok. 2 litrów bulionu – robię
"na oko" więć wybaczcie, jeśli jestem w drobnym błędzie)
oliwa z
oliwek
sól
1 i ½
łyżeczki curry
oraz
nastrój-przystrój czyli pietruszkę, kwiat czosnku bulwiastego,
plastry pomidorów oraz cytryna (można wykorzystać skrapiając
paellę...)
Patelnię z
oliwą z oliwek wstawiłam na gaz i wsypałam ryż. Chwilę
podsmażałam, po czym dodałam pierwszą porcję bulionu, tak aby
zakryła ryż. Dodałam soli oraz curry i gotowałam na wolnym ogniu.
Gdy bulion został wchłonięty dodałam następną porcję i tak do
jego wyczerpania prawie zupełnego (odrobinę zostawiłam, by polać
patelnię przed jej wsadzeniem do piekarnika). Na koniec dodałam
krewetki (używam gotowanych i obieram je zostawiając tylko końcówkę
ogonka nieobraną) oraz małże. Całość (gdy ryż już był na
wpół miękki) polaną odrobiną oliwy włożyłam (wraz z
autorskim przystrojem pomidorowym:) do piekarnika na ok. 15 minut.
Jeśli niechcący bulion zostanie wchłonięty, można odrobinę
dodać wody, bo przecież nie chcemy, aby z pieca wyszedł ryż
prażony :)
I tak
właśnie doszliśmy do końca. Danie jest gotowe do spożycia...
Z naszego
stołu zniknęło w kilka minut, choć było nas tylko dwoje...
W skrytości
marzę, aby jakiś Katalończyk zaprosił mnie do swojej kuchni na
paellę de mariscos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A ja na to...