środa, 4 stycznia 2012

A jednak z Portugalii



Co tu dużo mówić...
Pomyliłam się co do rodowodu.
Do tej pory byłam przeświadczona, że tempura pochodzi z Japonii. A tymczasem to portugalscy mnisi nauczyli Japończyków tej wspaniałości. Przyrządziłam ją wg przepisu z mojej książki o japońskiej kuchni i za radą Agnieszki Kręglickiej. Która to rada mówi o tym, aby mąkę kukurydzianą z pszenną pomieszać. Ciasto wszak lżejsze...
Do mąki, pół/pół kukurydziano-pszennej (ilość w zależności od ilości posiadanych warzyw i owoców morza, zresztą jakich tylko dusza zapragnie...) należy dolać zimnej, gazowanej wody. Ciasto zaś
powinno mieć konsystencję śmietany, nie powinno zbyt spływać z naszych warzyw i owoców. Jednocześnie należy je wymieszać niezbyt dokładnie, ponoć to ciasto powinno mieć grudki i już!
I tak, najpierw do rozgrzanego do czerwoności :) oleju wrzucamy warzywa, potem owoce morza różne, a gwarancja nieprzechodzenia sobą smaków zapewniona! Tempurę można ponoć ze wszystkiego,
moja próbka (tak tak próbka, z powodu zbyt małej ilości mąki kukurydzianej :) została przyrządzona z pokrojonej na plasterki pieczarki i plasterków piersi z kurczaka. Do oleju rozgrzanego (testowo wrzucamy
kawałek chleba - test na odpowiednią temperaturę zdany, gdy ów chleb brązowieje szybko)  wrzucamy dosłownie na moment nasze nadzienie z tempurą (tak aby nie było surowe, jednocześnie mamy pilnować, aby  się nie spaliło...).
Osuszamy na ręczniku papierowym i podajemy natychmiast, z sosem sojowym na ten przykład.

A ja jestem zaskoczona, że to takie pyszne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A ja na to...