wtorek, 24 czerwca 2008

Tłuc, rozbijać czyli arabski kuskus

Po arabsku kaskasa jest tradycyjnym makaronem z krajów maghrebu (średniowieczna nazwa południowo-zachodniej Afryki używana przez Arabów i przyswojona przez Europejczyków) czyli Maroka, Tunezji, Algierii a czasami też Libii. Kaskasa stanowi jednocześnie nazwę tradycyjnego dania tamtych stron. Kaskasa jest drobnoziarnistym makaronem, o bardzo drobnych drobinkach otrzymywanych ze zmielonej semoliny, czyli twardych wnętrz pszenicy durum. Wikipedia donosi, ze jest mu blizej do makaronu niż do kaszy, ale ten tradycyjny można byłoby ostatecznie uznać za rodzaj kaszy. Kuskus gotuje się na parze, bądź zalewa wrzątkiem (rosołem), a dobrze przygotowany powinien być sypki... No i mój taki był! Przechodząc do sedna...

Dzisiejszy posiłek pochodził, jak nie trudno się domyślić, bardziej z Afryki niż z Europy. Jednocześnie został na siłę spolszczony, z powodu braku baraniny bądź jagnięciny w mojej przepastnej Amice:) A więc kiedy już się przyznałam do spolszczenia potrawy pochodzenia maghrebiańskiego, mogę powiedzieć, że przygotowałam gulasz składający się z... ups!! piersi kurczęcej (nie polecam, chyba że ktoś jest mocnym fanem tejże). Wyłączywszy mięso podaję resztę składników: marchew (w cienkich plasterkach), cieciorka (lub inaczej ciecierzyca wcześniej moczona w wodzie jakiś czas i uzywana głównie w krajach arabskich, tez do kuskusu), oliwa, czosnek, cebula, sól, pieprz, masala (singapurska, ale zapewne do kupienia w dobrych sklepach spożywczych), przyprawa do gyrosa, odrobina octu balsamicznego, parę kropli cytryny i parę listków mięty (najlepiej z przydomowej rabatki). Jak można było już wcześniej zauważyć nie podaję zadnych proporcji (nie bawię się w to bo uważam, że każdy dodaje ile lubi) i bo jest wtedy większy "fan"). Smażyłam wszystko, potem dusiłam, podlałam wodą, następnie przykryłam patelkę przykrywką i tak się pichciło. Kuskus zalałam wodą doprawioną rosołkiem (aglio i perzzemolo, czyli z czosnku i pietruszki - ale to wg gustu) oczywiście gorącą. Kiedy juz było gotowe dołożyłam jedno do drugiego, posypując listkami mięty (i tak jak mówiłam nie polecam piersi kurczęcej - najlepiej myślę do tego dania dodać jagnięcinę no i przecież do kupienia w dobrych sklepach...).

W towarzystwie zimnego, zielonego ogórka, rozgryzając ziarenka ciecierzycy dotykałam wspomnienia tunezyjskiej przygody...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A ja na to...