piątek, 18 lipca 2008

Naleśniki... Chińszczyzna... oraz Imieninowa Przekąska

Ostatnie parę dni nadrabiałam zaległości kulinarne.

Dzień pierwszy.
Pisałam gdzieś ostatnio, że kulinarnie wykorzystam jagody, jednak zastąpiły je borówki. Przygotowałam naleśniki, wysmażane na maśle... (wiem, wiem cholesterol i takie tam, ale nie uznaję korzystania z usług margaryny poza kilkoma razami może - o czym później - i nadziałam je serem białym z borówkami. Po czym oczywiści podsmazyłam na chrupkość. Smakowały, ach smakowały!! Podawałam z cukrową śmietaną, bądź jak ktoś woli z jogurtem też może...

Dzień drugi.
Dniem tym rządziła chińszczyzna. A jak!! i to z pałeczkami.. (no i jest to pół prawda, bo dałam radę tylko pół dania skosztować w ten sposób). Krótko mówiąc - to obie pałeczki powinny być ułożone w jednej płaszczyźnie, ruchomą pałeczką poruszamy w kierunku pałeczki stabilnej i próbujemy coś przekąsić, co na talerzu zaczyna właśnie stygnąć... I w pewnym momencie zaczynamy myśleć o widelcu, a szczególnie wtedy kiedy nie opanowaliśmy jeszcze sztuki "pałeczkowania". Choć przyznam, że smakowało duzo inaczej z tymi pałeczkami. Taki inny smak, być może spowodowany tym, że są to jednak małe kęsy, kiedy się zasuwa pałeczką. Po przejściu na widelec, wszystko było jakieś takie... szorstko dosadne. Niemniej przeszło przez gardło, tym bardziej ze całkiem wyszło. Baza dania, no to wiadomo - ryż (krzyżówka brązowego z białym, staram się żeby był paraboliczny bo się tak nie rozkleja), potem baza mięsna - wieprzowa polędwiczka pokrojona w kostkę i podsmażona. Do tego warzywa z przyprawą orientalną (sic!) niestety mrożonka oraz sos słodko-kwaśny (wiadomo... z zagęszczaczem) taki z torebki. Staram się unikać takich cudów -niemniej jak widać daleko mi do ideału - tym bardziej, że dużo zostało do zrobienia, jeśli się chce posiąść dar przyrządzania kuchni chińskiej...
Tak jak już wspomniałam, smakowało dużo lepiej z chińskiej pałeczki - a właściwie z singapurskiej - niz z polskiego widelca. Cóż pozostaje...

No i dzień trzeci imieninowy.
Obfitował raczej w przekąski - swojska kiełbasa (nie mojej roboty tą razą:), ogórki małosolne (a te to mojej roboty), szczypiorkowo-twarde jaja na liściach cykorii, wykałaczki śliwkowe z boczkiem (dla niewtajemniczonych: są to śliwki suszone owinięte w nieduzy plasterek boczku i nadkłute na wykałaczkę, po czym przypieczone w termoobiegu per un attimo uno momento).
Były też hity wieczoru (tzn. generalnie to ja uważam za hit to kulinarne cudo, a nie wiem jak inni). Otóż, są to Rogaliki Pani Kordeckiej, których historia jest długa jak historia mojego świata.
A teraz uwaga! wielkie święto... Nie robiłam tego, co za chwilę zrobię!!! Podaję dokładne proporcje składników na rogaliki (z nadzieją, że przepis nie jest jeszcze opatentowany...)

Rogaliki Pani Kordeckiej:

1 kg mąki
2 margaryny (dowolne pewnie, ale preferowana PALMA-zdaje się z palmą na opakowaniu, oraz ciastem tzw. murzynkiem, nie mylić z murzynkiem Bambo!)
10 dkg drożdży
24 łyżki mleka
24 łyżki cukru (dla mnie to zbyt duża ilość, radzę porcję 15-17, tym bardziej że nadziewane są słodkim...)
marmolada, konfitura, wiśnie w zalewie etc. (lub inne dowolne słodkości)
mleko i cukier puder (do kąpieli mlecznej po upieczeniu)

Wysypujemy mąkę, mieszamy z cukrem, rozkruszamy drożdże, dolewamy mleko (ostrożnie, bo wszystko będzie takie osobne...) oraz pokrojone na małe kawałki margaryny. Po czym ugniatamy wszystkie te składniki. Wyrabiamy ciasto i niepostrzeżenie staje się ono jednolite. I w tym momencie kroimy je na 4 części (jeśli chcemy miec większe rogale) lub na 8 części (jeśli mają być one mniejsze). Po czym rozwałkowujemy kawałek ciasta, kroimy go na tzw. ósemki (trójkąty) i na podstawę każdego trójkąta nakładamy odpowiednią ilość słodkości. Trzeba z ilością uważać, bo jak jest bardziej płynna słodkość może się łatwo wydostać na zewnątrz podczas pieczenia. Zawijamy podstawę w kierunku wierzchołka trójkąta. Oczywiście pamiętać należy o dokładnym przyklepnięciu tejże podstawy zaraz za nałożonym nadzieniem. A potem to już tylko zawijamy i jak rogal/ik jest gotowy odpowiednio go formujemy. Żeby jak przystało, na rogalika wyglądał!
Cuda rogalowe pieczemy na blasze ok. 20 min. Względnie do chwili, kiedy będą rumiane, co może nastąpić w czasie różnym - krótszym bądź dłuższym. Wyjmujemy, dajemy chwilę odpocząć i umieszczamy w kąpieli mlecznej (gdzie mleko łączy się z pudrem cukru). Takie dosłownie włóż-wyjmij. I dajemy im wystygnąć.
Spożywamy upieczone cuda w towarzystwie lub bez... (nawet to czasem korzystniej, bo inni nie zobaczą ile potrafimy! zjeść!)

Takich cudnych rogali z podanej przeze mnie porcji wychodzi trochę (powiedzmy 50-60, bo od wielkości zależne to jest oczywiście). A przygotowanie i zrobienie to ok 1 -1.5 godz., co w zależności od tego, jak kto w kuchni sobie potrafi się znaleźć, przeciez...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A ja na to...