sobota, 20 lutego 2010

Sushi... czyli o tym jak jedzenie ratuje humor i życie...




























Sobotnim popołudniem, po "gehennie" zakupowej, na stole, w jednej z dzielnic Warszawy, zawitało własnoręcznie przyrządzone sushi...
Jeśli dobrze policzyłam to rzeczonych rąk było sześć, na dodatek jeszcze łapy, łapy, cztery łapy...

I tak wiedzeni przepisami, instrukcjami dobrnęliśmy...
Zwieńczyliśmy wieczór wspaniałą kolacją z sushi w roli głównej...
A ręce...
Niby takie umęczone, no bo to i nóż szefa trzymać niełatwo...

Z pałeczkami jednak dały radę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A ja na to...